14 lutego 2007, 11:31
Czy to oznaka niezrównoważenia, że myśli, kóre chciałbym nazywać egzystencjalnymi (dla mnie, właściwie są, bo wiążą się z moim życiem na codzień nierozerwalnie na codzień - nie pomyłka) przeplatają się z marzeniami? To tak, jak z burzą. Jest chwila deszczu i chwila na zamknięcie oczu, kiedy akurat walnie. Czasem tak się uśmiech pojawia. Bym chciał tak inaczej. Czasem jedno wypływa z drugiego. Czasem kontynuacja jakiegoś wplecionego marzenia. Czasem na zasadzie kontrastu, że gdyby nie tak... byłoby inaczej. I tak samo dochodzi się do celu. Ciepły wiatr na twarzy. Liść wplątany we włosy. Kontrast nagrzanej zewnętrznej części barierki balkonu, z chłodem wewnętrznej. Przytłumiony dźwięk samochodu parę pięter niżej w niedzielnie leniwe popołudnie wiosny... Albo owady unoszące się nad wodą mojego ulubionego jeziorka w Łazienkach. Także na wiosnę. Ten szum w uszach, kiedy alejka jest pusta i przystaje się nagle, żeby dłużej tam być. Ból w szczękach, kiedy zbierają się łzy... Dlaczego? Bo wiadomo, że warto sobie pozwolić.