Archiwum styczeń 2007


Bez tytułu
Autor: bunio
31 stycznia 2007, 18:30

 

 

Przy niej odpływam w jakieś inne miejsca. W nich poruszam się między prawdą, a tym, co najbardziej nierzeczywiste. Od najostrzej kłujących w oczy szczegółów, do najbardziej zamglonych miejsc. One potem stają się wyspami niepamięci. Czy dziurami w pamięci... jak kto woli. Jakby nieświadomie prowadzi mnie w zakamarki, o których już dawno zapomniałem, dziwiąc się potem, że budzę się w nocy. Pamiętam przyjemność. Pamiętam jakieś szczegóły, które nagle pojawiają mi się przed oczami i już zostają. Jak ptaki towarzyszące okrętom. Pierwsze było wrażenie, że czegoś mi brakuje w ciągłości nocy.

Wczoraj nagle siadłem na łóżku czując opuszek jej palca na ustach. Przez chwilę zdezorientowany, nie byłem pewien, czy jeszcze nie śnię. Położyłem się powoli, cicho przykrywając kołdrą...

Pamiętam uczucie, które tamtej odległej nocy mi towarzyszyło. Jakieś dziwne rozkołysanie. Obraz zawężony do jej oczu. Nie wiem, czy się uśmiechała. Nie wiem, czy zdawała sobie sprawę z tego, co się ze mną dzieje. Nie pamiętam, gdzie wtedy była. Czy leżała obok? A może na mnie? Przymknąłem wreszcie oczy? Chyba podążałem ustami za jej palcami. Tak mi sie wydaje. Chciałem je całować, cudownie miękkie opuszki poruszające się po moich ustach bardziej bezszelestnie niż czarny kot w bezksiężycową noc. Unosiłem brodę, a one jakby drażniły się ze mna, dając się w ostatniej chwili złapać. Próbowałem ich miękkości zębami, zaraz całując...

Nie wiem, jak długo to trwało i chyba nie chcę wiedzieć. Niech nawet większość nocy. Nie wiem, co dokładnie się stało i chyba nie zamierzam sobie więcej przypominać. Wystarczy, że nie potrafię opisać moich uczuć. To dla mnie najwięcej znaczy...

 

 

 

 

Bez tytułu
Autor: bunio
22 stycznia 2007, 12:06

 

 

Są ludzie, którzy przez sam fakt obecności dają dniom wrażenie niepowtarzalności. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale to jest tak, że wieczorem sama przychodzi refleksja.... widziałem dzisiaj kogoś naprawdę wspaniałego. Taki człowiek rozświetla. Posiada jakąś aurę. Daje się ją poznać po tym, jak działa na innych ludzi. Mnie dane jest zauważać tę aurę od samego początku. Może dlatego, że zawsze byłem na ludzi uczulony. Otwarty na to czym promieniują. Starałem się ich wyczuwać.

Z drugiej strony to ciekawe i nieco przygnębiające, bo staram się wyczuć czego pragną, a czasem nie potrafię oprzeć się chęci narzucenia tego, co moje. Ale może kiedyś poradzę sobie z tym.

 

 

 

Bez tytułu
Autor: bunio
22 stycznia 2007, 11:16

 

 

Cudowne jest to, że choćby nie wiem, jak ponuro było na dworzu.... zawsze rano pojawia się słońce.

Chyba, że akurat nie ma jej w pobliżu...

 

 

 

Bez tytułu
Autor: bunio
22 stycznia 2007, 10:02

 

 

Dlaczego lubię burzę? Może dlatego, że wreszcie pojawia się coś, przy czym sam sobie wydaję się spokojny. Przestaję myśleć i zaczynam chłonąć tę gwałtowność. To uspokaja. Widzę przesuwające się obrazy. Smugi deszczu. Gonitwę chmur. Wreszcie mam czas na głębszy oddech. Potrafię wtedy nie ruszać się przez chwilę. Zastygnąć w oczarowaniu. Zapominam myśleć.

Jednak nie wiem, czy to warte tej gwałtowności żalu, kiedy wiadomo już, że burza mija.

Tak samo jest z wiatrem. Uśmiech pojawia się, kiedy łamie się drzewo. Największy spokój pojawia się, kiedy gałęzie brzóz, lub wierzbowe witki w zwolnionym tempie obrazu poddają się najgwałtowniejszym podmuchom. Wędrują do poziomu, by w chwili ciszy łagodnie opaść.

Ile spokoju jest w ruchu śmigieł wiatraków... Kiedy stoi się twarzą do wiatru i obserwuje łagodny, płynny ruch. Słyszy szum ciętego powietrza. Jak to możliwe, że gwałtowność wywołuje spokój?

Codziennie pojawia się niezliczona ilość pytań. Zasypiam spokojnie, bo wiem, że i tak nie znajdę odpowiedzi.

Nieprawda. Nigdy nie zasypiam spokojnie.

 

 

 

Bez tytułu
Autor: bunio
22 stycznia 2007, 00:38

 

 

 

Niektórych zakamarków wolę nie ruszać, bo wiem, że natychmiast podnosi się kurz gryzący w gardło. Zawsze tak miałem, że niektóre sprawy, wspomnienia... omijałem szerokim łukiem. Zakopywałem to wszystko bardzo głęboko i na codzień wydawało się, że nie pamiętam. Wolałem nie pamiętać, wiedząc czym kończyło się każdorazowe sięgnięcie w te niewygodne rejony. Oczywiście, czasem mi się niektóre wspomnienia kojarzą i wypływają bliżej powierzchni. Przecież nie sposób zapomnieć na zawsze.

Ile to ja nocy wyłem do księżyca... przez te skojarzenia.