Archiwum 19 listopada 2006


...
Autor: bunio
19 listopada 2006, 20:55

Nie wiem teraz co ze sobą począć. Dlaczego za piękne dni trzeba odpokutować? Dlaczego zawsze, jeżeli spotka coś pięknego, zaraz przychodzi smutek? Taki, że ciężko jest pamiętać. Przy niej nie liczy się świadomość, że trzeba będzie wrócić do niektórych miejsc. Z nią mogłem przegadać kawał dnia i nocy. Nie potrzebowałem snu, ani jedzenia. Wystarczył dotyk jej dłoni. Wtedy, kiedy podeszła do mnie, żebym mógł się przytulić. Chwilami czułem jej równy oddech na policzku. Budząc się unosiła kąciki ust. Znajdowała mnie w miejscu w którym zostawiła. Udawała, że śpi, robiąc mi psikusa. Widziała w jaki sposób na nią patrzę. Jej ramiona przyciągały mnie do siebie z wielką silą. To nie była siła fizyczna, ale sposób w jaki likwidowała mój opór… Nie byłem w stanie jej się oprzeć. Wystarczyło, że jej ramiona mnie objęły, a przytulałem się mocniej. Czułem zapach jej skóry. Miękkość. Moje dłonie szukały dla siebie bezpiecznych miejsc. Było ich tyle, że na żadnym z nich nie mogłem utrzymać ich dłużej, bo wiedziałem, że zabraknie w końcu nocy. Chciałem, żeby ta noc pozostała piękną na zawsze. I zostanie. Poczułem całą jej miłość. Wiedziałem o niej, a teraz ją poczułem. Bez zbędnych słów i gestów zostałem nią obdarzony. Dala mi tyle siebie, że…

Teraz pozostał spazm żalu.

Każdemu wspomnieniu towarzyszy łza. Kiedy jej powieka mrugając zawirowywała ciemność. Pamiętam jej równy, przyciszony glos. Spokojny wzrok w którym tyle dostrzegałem. Pieszczotę jej dłoni. Mocno zaciśnięte palce na mojej dłoni. Słyszałem westchnienia. Widzę to wszystko w obrazach. W miarę upływu czasu i drogi stawały się bardziej wyraziste i znajome. Wszystko odnajdowałem. Wiem, gdzie jest moje miejsce i dlatego nienawidzę każdej chwili w której nie mogę go zająć. Kiedy nie mogę się jej uczyć, poznawać…. Choćby potwierdzać tego, co już wiem. Kiedy nie mogę objąć jej kibici. Założyć marynarki na jej ramiona i obejmując ją patrzeć w noc świateł… niczego nie widząc.

Te obrazy…

Powtarzają się w nieskończoność. Już nie liczę. Kiedy tylko przeminą, pojawiają się kolejne i tak w kółko. Czasem się przeplatają. Stają w jakimś dziwnym porządku. Według dotknięć, oddechów, spojrzeń, słów. Poprawianej poduszki i kołdry. Według dopasowywania się do siebie na prześcieradle. Według głębszych i przyspieszonych oddechów. Mam ich tyle. Każde z osobna jest wspomnieniem. Porządkują się w całą historię.

W historię miłości, przez którą teraz nie wiem, co ze sobą zrobić. Co chwilę coś we mnie wybucha. W jednej chwili śmieję się radośnie, jak od lat nie pamiętam. Powtarzam głośno jej imię. Zaraz opadają kąciki ust, że na następne takie chwile będę musiał czekać, nie wiadomo, jak długo. Zaczynam chodzić po pokoju, jakbym chciał uciec od smutku.