Bez tytułu
21 grudnia 2006, 00:12
Miewam czasem takie sny.Wszystko się rozpada. Wtedy mam wrażenie, że wreszcie rozumiem, co znaczy pustka. Potrafię sobie wyobrazić czerń doskonałą. Po prostu takie NIC. To takie proste słowo, a jak wiele potrafi znaczyć. NIC. Nie sposób powtarzając to słowo znaleźć w nim bezsens. Już kiedyś pisałem na blogu o powtarzaniiu słów. O tym, jak tracą - nabierają innego sensu.
Powtarzając to słowo zaczynam sobie wyobrażać, co znaczy nic.
Miewam jeszcze inne.
Widzę dookoła płaszczyznę. Brzmi to trochę, jak sprzeczność. Płaszczyzna dookoła... Kolor szary. Posiada fakturę. Jakby wklęśnięte ostrosłupy o podstawie kwadratu. Czasem zdarza się jakieś zakłócenie tej siatki. Niby jest na czym zatrzymać oko, ale wzrok jakby się ślizgał.
Odczucia?
Jakby klaustrofobiczne. Lęk wysokości? Coś, czego nie da się opanować. Przetłumaczyć sobie. Nawet nie pomaga świadomość, że mogę się obudzić. Zwykle w snach wiem, że to sen i mogę sie obudzić. Nie robię tego z jakiejś dziwnej chęci nie chodzenia na łatwiznę. Za kazdym razem usiłuję zmierzyć sie z takim snem i zawsze przegrywam. Budzę się dlatego, że zapominam oddychać i organizm sam się dopomina. Wytrąca mnie z tego snu, bo ja nie mam na to ochoty.
Ciało mądrzejsze od głowy?
Dodaj komentarz